Siedziałam skulona na grubej gałęzi wierzby płaczącej. Na gładkiej korze rozkładałam talię kart, przyglądając się każdemu z symboli przy świetne porannego słońca.
Jak ja dawno nie wróżyłam nikomu z kart . Zawsze poprawiło mi to humor,ale od jakiegoś czasu nie napotkałam na swojej drodze żadnego wilka.
Westchnęłam ze smutkiem, chowając do talii królową kier.
Ta samotność mnie już dobijała. Ile można włóczyć się bez celu?! Ale wilki nie spadają z nieba. Nawet gdybym szukała dzień i noc, zbyt szybko sobie nie powróżę...a może jednak.
Zerknęłam na komplet kart porzuconych tuż obok mojego ogona. Spróbować zawsze można.
Z tali wyjęłam siódemkę pik i położyłam ją sobie między łapami. Tą kartą byłam ja- czarna Seven. Albo chociaż chciałam ją mieć jako symbol. Drugą kartą była czwórka trefl. Tą akurat wybrałam losowo. Położyłam ją obok swojej. Brakowało jeszcze jednego...który mamy dzień. Szósty grudnia? Świetnie!
Trzecią ( i już ostnią) była szóstka karo. A karo z tego powodu iż mamy Zimę- a ten niepozorny,malutki rombik to symbol zimy. No bo czemu by nie.
Ułożyłam karty tak by układały się w odwróconą piramidę.
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Po trzech, liście zatrzęsły się na cieniutkich witkach. Po sześciu, zaczęłam się niecierpliwić. Magia nie działała? Ale gdy tylko doliczyłam do liczy 11, sucha gałązka trzasnęła gdzieś w dole. Otworzyłam oczy zaskoczona. Podziałało.
Odrzuciłam witki w bok i zerknęłam w dół. Pod wierzbą zauważyłam biszkoptową waderę z brązowymi łatami na łapach.
- To ty jesteś tą czwórką...- Wyszeptałam, nie ukrywając ekscytacji.
Wadera spojrzała w górę, najwidoczniej słysząc moje słowa.
Skoro już mnie zauważyła, zeskoczyłam w drzewa. Ach, jak to miło znów zobaczyć kogoś nowego...
- Może wróżby?- Zapytałam prosto z mostu, strzelając zawadiacko brwiami. Kto by odmówił zawadiackiej brewce?... :3
(Blusji? )