niedziela, 29 listopada 2015

Od Cheshire

Nie mam pojęcia dokąd idę, ale szczerze to ostatnia rzecz którą się teraz przejmuję. Równie dobrze moja wędrówka mogłaby się zakończyć jakimś urwiskiem, gniazdem smoka czy chociażby jaskinią zamieszkaną przez wrogie wilki. Chętnie bym ze sobą skończyła, gdyby tylko trafiła się do tego jakaś okazja. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe. Z jednej strony samobójstwo jest tchórzostwem, to fakt. Obiecałam sobie, że już nigdy nie zachowam się jak tchórz. Nawet jeśli jednak dojdę do takiego szaleństwa że już nawet to nie będzie się dla mnie liczyć i tak nie zdołam tego zrobić. Oni nie pozwolą mi umrzeć, doskonale o tym wiem. Chcą, żebym cierpiała jak najdłużej. Za błędy przeszłości, tak... Już sama nie wiem, jak mogłam być taka głupia. Najpierw odsunęłam się od rodziny i pozwoliłam im umrzeć mocno się do tego przyczyniając... a potem... Zacisnęłam mocno oczy próbując wymazać z głowy ten obraz i mimowolnie wydałam z siebie krzyk. Chciałam wydusić z siebie ten cały ból i rozpacz, by wreszcie oczyścić umysł, niestety wcale nie poczułam się lepiej. Dlaczego tak bardzo chcę umrzeć, czy to już się nie stało? Czy nie umieram codziennie? Usiadłam na ziemi i zaczęłam dyszeć.
- Cicho... cicho... - szeptałam sama do siebie próbując się uspokoić
Tak naprawdę wiedziałam, że użalając się nad sobą niewiele zdziałam. Pogrążę się tylko w rozpaczy pewnego dnia oddając się szaleństwu i tracąc całkowicie kontakt z rzeczywistością. Właściwie to nie byłaby najgorsza opcja. Czując, że moje serce powoli zwolniło do normalnego tępa bicia delikatnie otworzyłam oczy. Pokręciłam głową na wszystkie strony bardzo powoli, obserwując każdy najdrobniejszy szczegół. Ja naprawdę zaczęłam już wariować. Stałam na jakiejś skale, sama nie zauważyłam kiedy zwykły łańcuch górski przerodził się w taką dziwaczną konstrukcję. Za mną były jeszcze normalne wzniesienia, a teraz stałam na czymś w rodzaju klifu. Przede mna majaczyły się skały całkowicie oderwane od gór i latające sobie gdzieś w przestrzeni. Tak po prostu. Uderzyłam się w pysk sprawdzając, czy naprawdę nie śpię, ale to nie był sen. Matko, gdzie ja trafiłam? Przez chwilę siedziałam jeszcze w miejscu zastanawiając się co dalej zrobić. Planowałam iść przez całą dzisiejszą noc, a z pewnością znalazłabym się jutro daleko od tych terenów. A teraz już nie miałam drogi naprzód, wysepki i mnie dzieliło duże urwisko. Warknęłam pod nosem wyrzucając z siebie kilka gorszych przekleństw i pytałam los dlaczego mam takiego pecha, a po chwili zaczęłam myśleć trzeźwo. Co mogę zrobić? Wycofać się i poszukać okrężnej drogi? Wbiłam wzrok w malujący się za mną łańcuch górski, którego krańce znikały za horyzontem. Zajmie mi to zbyt wiele czasu. Co mogę zrobić? Użyć biokinezy i sprawić, że spod skóry wyrżną mi się skrzydła, a następnie przelecieć przez przeszkodę? Kusząca propozycja, ale... Nie mam pojęcia czy starczyłoby mi energii na przelecenie nad tak dużym urwiskiem z ranami blokującymi większość ruchów. No właśnie. Dopiero teraz spostrzegłam, jak bardzo doskwiera mi zmęczenie. Szłam już nieprzerwanie drugą dobę. Głowa mimowolnie opadała mi na ramiona, nie miałam siły by dumnie prostować plecy. Mimowolnie przymykałam oczy, a już od kilku godzin mięśnie łap zaczynały dawać mi znać o swoim istnieniu. Kiedy podniosłam głowę dostrzegłam, że niebo zaczęło zmieniać już barwę na kolor ciemnogranatowy, ostatnie pastelowe promienie znikały w oddali. Nad głową błyszczały już pierwsze gwiazdy. Nie ma wątpliwości że zbliża się noc. Dodając do tego moje zmęczenie byłam już pewna, że nie pójdę dalej. Przynajmniej nie teraz. Spróbuję się zdrzemnąć, a rano pełna energii pokonam przeszkodę i wyruszę dalej. Pokręciłem wesoło głową mimowolnie ziewając. Podniosłam się i rozciągnęłam mięśnie i odwracając się od przepaści. Za mną majaczył się las, który spokojnie można było nazwać puszczą. Szybkim krokiem ruszyłem przed siebie zatapiając się w zieleni. Rozglądałam się wokół szukając jakiegoś drzewa, na którym mogłabym się zdrzemnąć. Niestety, większość z nich miała gałęzie tak cienkie, że z pewnością zawaliłyby się pod moim ciężarem. W dodatku słońcu już zdążyło zniknąć z nieba i nie dało się nie zauważyć chłodu nocy, który stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Mój oddech zmieniał się w białe obłoczki, które rozpływały się w zimnym powietrzu. Przez chwilę zaczęłam już się godzić z myślą, że ta noc nie będzie najprzyjemniejsza, ale w tej chwili zobaczyłam coś niezwykłego. Kilkadziesiąt metrów ode mnie zaczęła majaczyć się jakaś grota. Niska, miała małe wejście przypominające norę. Dodatkowo wejście przykryte było toną mchu i prowizorycznie rozstawionych gałęzi. Z pewnością musiało być przytulne. Przez chwilę walczyłam ze sobą, ale po chwili pragnienie dało za wygraną. Podbiegłam do jaskini wskakując w wejście. Przez chwilę przesuwałam się przez wąski korytarz aby po chwili znaleźć się w pełnej okazałości jaskini. Zaparło mi dech w piersiach. Była wielka i przestronna, więc wejście dawało tylko takie złudzenie. Wewnątrz porastała ją imponująca roślinność, a w oddali było słychać szum strumyka. Dodatkowo, poczułam jak mięśnie rozluźniają mi się pod wpływem ciepła, a towarzysząca mi od niedawna gęsia skórka znika całkowicie. Westchnęłam z ulgą rozglądając się wokół. Nikogo nie dostrzegłam, grota wydawała się być całkowicie pusta. Okrążyłam więc chwilę płaski głaz obrośnięty mchem po czym ułożyłam się na miękkim posłaniu. Zamknęłam oczy i już oddawałam się w objęcia Morfeusza, kiedy nagle usłyszałam jakiś dźwięk. Szybko otworzyłam oczy i w pełnej gotowości rozejrzałam się wokół. Z początku nie dostrzegłam żadnego kształtu, więc pomyślałam że wszystko mi się przywidziało, kiedy nagle dostrzegłam dwoje złotych oczu wpatrujących się we mnie z zaciekawieniem. Ich właściciel siedział w mroku, więc nie mogłam dokładnie zidentyfikować jego gatunku. Chciałam się przybliżyć i już zeskoczyłam z głazu, jednak miałam to szczęście że stworzenie mnie wyprzedziło. Pełne furii energicznie wyskoczyło zza kamienia i stanęło prosto przede mną. Przekręciłam głowę. Wilk o dziwnym umaszczeniu. Zapewne magiczny. Basior. Moje oczy świdrowały go tak, że chyba poczuł się nieswojo. Zniżył grzbiet, obnażył kły i zaczął na mnie warczeć. Przez chwilę oglądałam tę scenę ze zdziwieniem, po chwili jednak wybuchłam śmiechem. Basior zapewne spodziewał się innej reakcji, ale nie zrezygnował z bojowej postawy.
- Kim jesteś? - warknął, ale przez zaciśnięte kły brzmiało to raczej jak szczeknięcie małego pieska
- Wołają na mnie Cheshire. A pan, panie agresywny? - mruknęłam obojętnie, jakby rzucając słowa w przestrzeń
- Co tu robisz? - warknął
Przewróciłam oczami zgrywając urażenie.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie. - zaśmiałam się - No więc jak będzie?
Przez chwilę patrzył na mnie zdziwiony, a w jego oczach malowała się irytacja.
- Shay. A to jest Rosaline. - mruknął wskazując łapą na jakiś kształ w kącie jaskini
Zbliżyłam się nieco i spostrzegłam, że leży tam jeszcze jedna wilczyca. Wpatrywała się we mnie lśniącymi oczymi, a pysk miała szeroko otwarty, zapewne starała się połączyć wątki i skleić jakieś zdanie. Machnęłam obojętnie łapą.
- Jesteśmy Alfami w watasze zagu... - zaczął mówić, ale ruchem łapy dałam znak, żeby skończył
- Imię wystarczy. No więc pozostaje mi was tylko pożegnać. Do zapewne nie zobaczenia. - mruknąłem, po czym skierowałam się do wyjścia.
Któryś z wilków jednak jeszcze się odezwał.
<Shay? Rosaline?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz