Nie mam pojęcia dokąd idę, ale szczerze to ostatnia rzecz którą się
teraz przejmuję. Równie dobrze moja wędrówka mogłaby się zakończyć
jakimś urwiskiem, gniazdem smoka czy chociażby jaskinią zamieszkaną
przez wrogie wilki. Chętnie bym ze sobą skończyła, gdyby tylko trafiła
się do tego jakaś okazja. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe. Z jednej
strony samobójstwo jest tchórzostwem, to fakt. Obiecałam sobie, że już
nigdy nie zachowam się jak tchórz. Nawet jeśli jednak dojdę do takiego
szaleństwa że już nawet to nie będzie się dla mnie liczyć i tak nie
zdołam tego zrobić. Oni nie pozwolą mi umrzeć, doskonale o tym wiem.
Chcą, żebym cierpiała jak najdłużej. Za błędy przeszłości, tak... Już
sama nie wiem, jak mogłam być taka głupia. Najpierw odsunęłam się od
rodziny i pozwoliłam im umrzeć mocno się do tego przyczyniając... a
potem... Zacisnęłam mocno oczy próbując wymazać z głowy ten obraz i
mimowolnie wydałam z siebie krzyk. Chciałam wydusić z siebie ten cały
ból i rozpacz, by wreszcie oczyścić umysł, niestety wcale nie poczułam
się lepiej. Dlaczego tak bardzo chcę umrzeć, czy to już się nie stało?
Czy nie umieram codziennie? Usiadłam na ziemi i zaczęłam dyszeć.
- Cicho... cicho... - szeptałam sama do siebie próbując się uspokoić
Tak naprawdę wiedziałam, że użalając się nad sobą niewiele zdziałam.
Pogrążę się tylko w rozpaczy pewnego dnia oddając się szaleństwu i
tracąc całkowicie kontakt z rzeczywistością. Właściwie to nie byłaby
najgorsza opcja. Czując, że moje serce powoli zwolniło do normalnego
tępa bicia delikatnie otworzyłam oczy. Pokręciłam głową na wszystkie
strony bardzo powoli, obserwując każdy najdrobniejszy szczegół. Ja
naprawdę zaczęłam już wariować. Stałam na jakiejś skale, sama nie
zauważyłam kiedy zwykły łańcuch górski przerodził się w taką dziwaczną
konstrukcję. Za mną były jeszcze normalne wzniesienia, a teraz stałam na
czymś w rodzaju klifu. Przede mna majaczyły się skały całkowicie
oderwane od gór i latające sobie gdzieś w przestrzeni. Tak po prostu.
Uderzyłam się w pysk sprawdzając, czy naprawdę nie śpię, ale to nie był
sen. Matko, gdzie ja trafiłam? Przez chwilę siedziałam jeszcze w miejscu
zastanawiając się co dalej zrobić. Planowałam iść przez całą dzisiejszą
noc, a z pewnością znalazłabym się jutro daleko od tych terenów. A
teraz już nie miałam drogi naprzód, wysepki i mnie dzieliło duże
urwisko. Warknęłam pod nosem wyrzucając z siebie kilka gorszych
przekleństw i pytałam los dlaczego mam takiego pecha, a po chwili
zaczęłam myśleć trzeźwo. Co mogę zrobić? Wycofać się i poszukać okrężnej
drogi? Wbiłam wzrok w malujący się za mną łańcuch górski, którego
krańce znikały za horyzontem. Zajmie mi to zbyt wiele czasu. Co mogę
zrobić? Użyć biokinezy i sprawić, że spod skóry wyrżną mi się skrzydła, a
następnie przelecieć przez przeszkodę? Kusząca propozycja, ale... Nie
mam pojęcia czy starczyłoby mi energii na przelecenie nad tak dużym
urwiskiem z ranami blokującymi większość ruchów. No właśnie. Dopiero
teraz spostrzegłam, jak bardzo doskwiera mi zmęczenie. Szłam już
nieprzerwanie drugą dobę. Głowa mimowolnie opadała mi na ramiona, nie
miałam siły by dumnie prostować plecy. Mimowolnie przymykałam oczy, a
już od kilku godzin mięśnie łap zaczynały dawać mi znać o swoim
istnieniu. Kiedy podniosłam głowę dostrzegłam, że niebo zaczęło zmieniać
już barwę na kolor ciemnogranatowy, ostatnie pastelowe promienie
znikały w oddali. Nad głową błyszczały już pierwsze gwiazdy. Nie ma
wątpliwości że zbliża się noc. Dodając do tego moje zmęczenie byłam już
pewna, że nie pójdę dalej. Przynajmniej nie teraz. Spróbuję się
zdrzemnąć, a rano pełna energii pokonam przeszkodę i wyruszę dalej.
Pokręciłem wesoło głową mimowolnie ziewając. Podniosłam się i
rozciągnęłam mięśnie i odwracając się od przepaści. Za mną majaczył się
las, który spokojnie można było nazwać puszczą. Szybkim krokiem ruszyłem
przed siebie zatapiając się w zieleni. Rozglądałam się wokół szukając
jakiegoś drzewa, na którym mogłabym się zdrzemnąć. Niestety, większość z
nich miała gałęzie tak cienkie, że z pewnością zawaliłyby się pod moim
ciężarem. W dodatku słońcu już zdążyło zniknąć z nieba i nie dało się
nie zauważyć chłodu nocy, który stawał się coraz bardziej dokuczliwy.
Mój oddech zmieniał się w białe obłoczki, które rozpływały się w zimnym
powietrzu. Przez chwilę zaczęłam już się godzić z myślą, że ta noc nie
będzie najprzyjemniejsza, ale w tej chwili zobaczyłam coś niezwykłego.
Kilkadziesiąt metrów ode mnie zaczęła majaczyć się jakaś grota. Niska,
miała małe wejście przypominające norę. Dodatkowo wejście przykryte było
toną mchu i prowizorycznie rozstawionych gałęzi. Z pewnością musiało
być przytulne. Przez chwilę walczyłam ze sobą, ale po chwili pragnienie
dało za wygraną. Podbiegłam do jaskini wskakując w wejście. Przez chwilę
przesuwałam się przez wąski korytarz aby po chwili znaleźć się w pełnej
okazałości jaskini. Zaparło mi dech w piersiach. Była wielka i
przestronna, więc wejście dawało tylko takie złudzenie. Wewnątrz
porastała ją imponująca roślinność, a w oddali było słychać szum
strumyka. Dodatkowo, poczułam jak mięśnie rozluźniają mi się pod wpływem
ciepła, a towarzysząca mi od niedawna gęsia skórka znika całkowicie.
Westchnęłam z ulgą rozglądając się wokół. Nikogo nie dostrzegłam, grota
wydawała się być całkowicie pusta. Okrążyłam więc chwilę płaski głaz
obrośnięty mchem po czym ułożyłam się na miękkim posłaniu. Zamknęłam
oczy i już oddawałam się w objęcia Morfeusza, kiedy nagle usłyszałam
jakiś dźwięk. Szybko otworzyłam oczy i w pełnej gotowości rozejrzałam
się wokół. Z początku nie dostrzegłam żadnego kształtu, więc pomyślałam
że wszystko mi się przywidziało, kiedy nagle dostrzegłam dwoje złotych
oczu wpatrujących się we mnie z zaciekawieniem. Ich właściciel siedział w
mroku, więc nie mogłam dokładnie zidentyfikować jego gatunku. Chciałam
się przybliżyć i już zeskoczyłam z głazu, jednak miałam to szczęście że
stworzenie mnie wyprzedziło. Pełne furii energicznie wyskoczyło zza
kamienia i stanęło prosto przede mną. Przekręciłam głowę. Wilk o dziwnym
umaszczeniu. Zapewne magiczny. Basior. Moje oczy świdrowały go tak, że
chyba poczuł się nieswojo. Zniżył grzbiet, obnażył kły i zaczął na mnie
warczeć. Przez chwilę oglądałam tę scenę ze zdziwieniem, po chwili
jednak wybuchłam śmiechem. Basior zapewne spodziewał się innej reakcji,
ale nie zrezygnował z bojowej postawy.
- Kim jesteś? - warknął, ale przez zaciśnięte kły brzmiało to raczej jak szczeknięcie małego pieska
- Wołają na mnie Cheshire. A pan, panie agresywny? - mruknęłam obojętnie, jakby rzucając słowa w przestrzeń
- Co tu robisz? - warknął
Przewróciłam oczami zgrywając urażenie.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie. - zaśmiałam się - No więc jak będzie?
Przez chwilę patrzył na mnie zdziwiony, a w jego oczach malowała się irytacja.
- Shay. A to jest Rosaline. - mruknął wskazując łapą na jakiś kształ w kącie jaskini
Zbliżyłam się nieco i spostrzegłam, że leży tam jeszcze jedna wilczyca.
Wpatrywała się we mnie lśniącymi oczymi, a pysk miała szeroko otwarty,
zapewne starała się połączyć wątki i skleić jakieś zdanie. Machnęłam
obojętnie łapą.
- Jesteśmy Alfami w watasze zagu... - zaczął mówić, ale ruchem łapy dałam znak, żeby skończył
- Imię wystarczy. No więc pozostaje mi was tylko pożegnać. Do zapewne
nie zobaczenia. - mruknąłem, po czym skierowałam się do wyjścia.
Któryś z wilków jednak jeszcze się odezwał.
<Shay? Rosaline?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz