niedziela, 29 listopada 2015

Od Seven

Był chłodny, mglisty wieczór. Gęste chmury przysłoniły niebo, dlatego nie dało się bliżej określić czy słońce już zaszło. Tym bardziej że dookoła panowała ciemność, ale nie widać było blasku księżyca, tym bardziej gwiazd. Ja siedziałam akurat nad błotnistym brzegiem przy wpół zarośniętej sadzawce. Dookoła słyszałam cykady świerszczy i bzyczenie komarów. Robiło się chłodno, ale nie przeszkadzało mi to . No, może trochę....
podniosłam się z błota szukając czegokolwiek co nie przesiąknęło lodowatą wodą. Zmarszczyłam brwi. Na drugim końcu bagna rosła stara wierzba płacząca.Jej długie zielone witki muskały z gracją mętną taflę wody. Nada się.
Zaczęłam błądzić w szuwarach. Moje kroki były niepewne, a co drugi zapadał się w błoto. Nagle usłyszałam cichy szelest. Zignorowałam. Pewnie to znowu te wredne borsuki. Na dzień dzisiejszy miałam ich serdecznie dość.
W pewnej chwili grunt zapadł się pod moim ciężarem,a ja z plusem wpadłam do lodowatej wody.
Ale chociaż nie muszę iść na około....heh, czemu ja zawsze mu muszę tak pozytywnie myśleć...
Wynurzyłam się z wody zarzucając głowę do tyłu. To była trochę głośna akcja. Trochę za głośna jak na mnie. I miałam rację.
Z pomiędzy gałęzi wierzby wyłoniła się wilcza sylwetka. Czemu wcześniej jej nie zauważyłam? Chyba nie jestem zbyt spostrzegawczą osobą...
(Ktoś się skusi? )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz